Rzadko teraz mogę poszaleć z kolorem ;/ Postanowiłam też zamienić neony na coś bardziej na czasie, jesiennego… W moje ręce przypadkiem trafił lakier firmy Safari w odcieniu 50 mocno bordowym. Niestety znów był to niewypał…
Nauczona wcześniejszym doświadczeniem pod lakier nałożyłam mleczną bazę – niestety ciemne kolory bardzo odbarwiają płytkę! Następnie pomalowałam dwie warstwy z odstępem czasu przynajmniej pół godziny. Lewa ręka wyszła jako tako, na prawej widać smugi. Nic to, lakier w dwóch miejscach zahaczyłam, choć minęło już z 3h! A na koniec – rano czekała mnie przykra niespodzianka – poodbijana pościel na połowie paznokci :(
Postanowi łam ratować to, co pozostało – delikatnie zmyłam wacikiem ze zmywaczem cienką warstewkę lakieru a następnie nałożyłam bezbarwny top coat. I tu kolejny zonk – wyskoczyły mi paskudne kropeczki ;/ Ten sposób jak dotąd sprawdzał mi się nawet na kiludniowym manicure… Można by oczywiście nałożyć pękacz lub zrobić mat, ale tego efektu osobiście nie lubię. Pozostało mi zmyć to paskudztwo i raz na zawsze pożegnać się z lakierami tej firmy!
P.S. tym samym muszę się pożegnać (przynajmniej na jakiś czas) z pazurkowymi postami – mój aparat oddaję do naprawy :(((
Powiem Ci, że ja z kolei lubię lakiery tej firmy. Nigdy nie miałam takich przygód z nimi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Martuś - jestem widocznie wyjątkiem od reguły ;)
OdpowiedzUsuńSama nie miałam żadnego lakieru z Safari, ale jestem ciekawa trochę jakby się sprawdził u mnie... Bo niektórzy zadowoleni, niektórzy nie...
OdpowiedzUsuńOhh.. Niecierpię jak lakier schnie nie wiadomo ile :<